Męski wyjazd wybrzeżem Kataloni
Taki na samym początku był pomysł. Niestety czas szybko zweryfikował nasze plany i z trójki muszkieterów wyruszających na podbój rejonów wiecznej siesty zostaliśmy w dwójkę- Adrian i Karol. Jeśli jesteście na tej stronie, to naszą dwójkę możecie już trochę znać, bo nie jest to nasz pierwszy, a na pewno nie ostatni wspólny wyjazd. Naszym celem było zobaczenie prawdziwej Katalonii, odwiedzenie rdzennych mieszkańców, którzy mogą pokazać nam faktyczny obraz tego miejsca. Poniżej opiszę trochę bardziej szczegółowo miejsca które zobaczyliśmy i postaram się dać linki do wspaniałych Airbnb, które udało nam się znaleźć.
Pierwszy przystanek – domek na kółkach
“Karol znalazłem na Airbnb przyczepę pośrodku lasu i podobno ciężko tam dojechać, bierzemy???”
Co tu dużo mówić, 3 kilometry drogą naprawdę mocno leśną i dojechaliśmy do naszego campera ustawionego pod zboczem góry pośrodku niczego. Było fantastycznie, a takiego nieba nie widziałem jeszcze nigdzie.
Z samego ranka poszliśmy pieszo leśnym szlakiem do miasteczka Arboli, które liczy sobie okrągłą liczbę 100 mieszkańców. Nie było tam nikogo, mieliśmy wrażenie eksplorowania miasteczka, które dosłownie wczoraj opuścili wszyscy ludzie.
Kolejnym przystankiem tego dnia było miasteczko Siurana malowniczo położone na samej górze kanionu, które słynie ze ścian idealnie nadających się do wspinaczki. W samym miasteczku spotkaliśmy starszych Panów przechadzających się konno. Niby nic ale na tle czerwonego Kanionu wyglądało to obłędnie.
Bardzo ważnym elementem każdej podróży jest muzyka. Tym razem towarzyszył nam Hiszpański (a jakże) zespół, który podkradłem z jednego filmu Włodka Markowicza. Posłuchajcie, mam nadzieję że wzbogaci te zdjęcia.
Adios Ghost - October Snow
Kierunek Tarragona!
Mieliśmy takie szczęście, że zupełnie nieświadomie trafiliśmy na Santa Tecla Fiesta czyli trwający przez tydzień Kataloński festyn pełny tradycji. Ulicami przechadzały się parady z figurami o wielkich głowach, tańczących do muzyki granej na tradycyjnych instrumentach głównie przez dzieci. Całe miasto było pochłonięte festiwalem, kurcze mieliśmy niesamowite szczęście, że przypadkiem mogliśmy w nim uczestniczyć!
Kolejny dzień, kolejna wyprawa- Cap Norfeu!
Tym razem zatrzymaliśmy się u prawdziwej Hiszpanki z krwi i kości. Ani słowa po angielsku, ale nie przeszkadzało nam to, żeby zachwalać śniadania, które nam zrobiła oraz ustalić trasę dojazdu do wodospadów, którą narysowała nam na serwetce ♥️
Ruszyliśmy na północ. Najpierw miasteczko Olot z bardzo spójną charakterystyczną Hiszpańską architekturą, a później Besalu. To drugie miasteczko powstało już w X wieku i było ważnym ośrodkiem handlowym. Dzisiaj jest typowym punktem turystycznym wypełnionym ludźmi starszego pokolenia z całej Europy. Nie zostaliśmy tam na długo- choć sklepik ze skórzanymi notesami, plecakami czy pięknymi kompasami był ekstra!
Cel osiągnięty – Cap Norfeu. W nagrodę paella z widokiem na zatokę i zażywanie promieni słonecznych na plaży.
Vilanova i la Geltrú- to takie moje rodzinne miasto tylko w Hiszpanii
Tak własnie czułem się w tym mieście- nie za duże, nie za małe. Bardzo mało turystów, wieczorami budzące się do życia a w przeciągu dnia… Siesta trwająca wieki 😀 Mieszkaliśmy na poddaszu XIX kamienicy w samym centrum miasta. Było świetnie nie licząc tego, że oboje się rozchorowaliśmy prawdopodobnie przez zimne noce w kamperze pierwszych dni.
Być w Katalonii i nie zobaczyć Barcelony to chyba grzech
Ogromne miasto zbudowane na jedynym w swoim rodzaju planie. Charakterystyczne kamienice z podwórkami w środku. Wszystko mocno powtarzalne ale też dość przytłaczające. Nie mieliśmy wielkiego planu na Barcelone, popłynęliśmy razem z rytmem tego miasta. Zobaczyliśmy kilka szlagierów jak na przykład Casa Batllo Gaudiego, La Rambla czy Tibidabo z piękną panoramą całego miasta.
Najlepsze na koniec- CASTELLERS
Kolejna nieprzewidziana atrakcja. Obudził nas zgiełk za oknami, jak się okazało tego dnia padło na tradycyjne Katalońskie budowanie ludzkiej wieży. Słuchajcie, tutaj cieżko jest wyrazić to słowami. Tyle bodźców oddziałuje w jednym momencie, że teraz pisząc to mam ciarki. Całe pokolenia walczące o zbudowanie jak najwyższej wieży, do tego wszystkiego orkiestra motywująca ich tradycyjną instrumentalną muzyką i moment kiedy na samej górze dziaciak w wieku lat 5 konstruuje ostatni najwyższy poziom, a wszyscy dookoła szaleją z radości. Ufff jak ja się cieszę, że mogłem widzieć to na własne oczy- coś pięknego ♥️